MaciekBigos MaciekBigos
199
BLOG

Tuż za oknem.

MaciekBigos MaciekBigos Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Delikatny szum komputerowego wiatraka wypełniał cichą dotąd przestrzeń mojego pokoju. Tosty z serem, szklanka chłodnego mleka, słuchawki, komputer, ja i nic więcej. Za to właśnie kochałem soboty bardziej, niż inne dni tygodnia. W sobotę mogłem pospać dłużej, nie musiałem wychodzić do szkoły, ani odrabiać lekcji. Dogadałem się też z rodzicami, że nie będę musiał tego dnia sprzątać w pokoju i wynosić śmieci. Oczywiście pod warunkiem, że zrobię to w piątek po szkole. Dzięki tej umowie, szósty dzień tygodnia był dla mnie świętem wolności i przyjemności. Nie miałem żadnych obowiązków, ale też nie leniuchowałem. Leżenie na łóżku i patrzenie w sufit, to nie dla mnie. Ja sobotę spędzałem bardzo aktywnie! Zaraz po obudzeniu załatwiałem wszystkie sprawy związane z poranną higieną, szykowałem zwyczajowy zestaw śniadaniowy (tosty i szklanka mleka) i czym prędzej siadałem do komputera. Jeśli komuś się wydaje, że to przejaw lenistwa, to jesteście w wielkim błędzie. Nieraz trzeba się naprawdę sporo napocić i naklikać, by przejść do kolejnego etapu w grze. Czasem walka z mocniejszymi potworami zajmuje nawet godzinę lub więcej. Nie jest to łatwe, a już na pewno nie ma nic wspólnego z lenistwem.

Byłem właśnie w trakcie pokonywanie jednego z najtrudniejszych przeciwników w mojej ulubionej grze, kiedy usłyszałem głos z innej części mieszkania:

- Adam! Odejdź już od tego komputera! Siedzisz przy nim całe dnie!

- Mamo! Poczekaj. Muszę tu coś skończyć.

- Synku, nie przesadzaj! Grasz od rana! Zepsujesz sobie oczy! O krzywych plecach na starość już nie wspomnę! Popatrz za okno. Jest śliczna, słoneczna pogoda. Zajdź po Mateusza i wyjdźcie na dwór. Pograjcie w piłkę, albo weźcie rowery i przejedźcie się gdzieś. Nawet po parku. O tej porze roku jest tam pięknie, słońce delikatnie przebija się przez gęste, zielone liście drzew. Na samą myśl o tym, ja chciałabym pójść na spacer.

- Jak chcesz, to idź. - odpowiedziałem, żeby szybko skończyć rozmowę i z powrotem zająć się tylko grą.

- Chciałabym, ale muszę przygotować nam obiad. Zaraz tata wraca z pracy. Poza tym, jak byłam w twoim wieku, to nie mogłam wysiedzieć w domu bez względu na pogodę. Dziadek z babcią żartowali, że jak dalej tak będzie, to zapomną, że mają córkę.

Tę historyjkę znałem na pamięć. Ile razy rodzice chcieli, żebym odszedł od komputera i wyszedł na dwór, dawali mi przykłady z własnego dzieciństwa. Tata opowiadał, jak to całe dnie wiosną i latem z kolegami grali w piłkę, zimą rzucali się śnieżkami, a jesienią... Jesienią też pewnie coś tam robili, ale już nie pamiętam. To samo mama. Opowiadała o tym, jak grała z koleżankami w gumę przed blokiem, albo w klasy. A jak czasami bardziej się rozmarzyła, mówiła mi, jak zaplatały sobie z koleżankami warkocze siedząc na ławce w parku i śmiały się z chłopaków, którzy chcąc im zaimponować zacięcie grali  „w nogę". W tym miejscu opowieści zawsze z uśmiechem patrzyła na tatę, jeśli był obok, a tato robił się wtedy strasznie czerwony. Długo nie rozumiałem dlaczego. Któregoś razu - niestety - mama wygadała się, że to właśnie tata był jednym z tych "parkowych piłkarzy". Jak patrzę na niego teraz, to nie mogę w to uwierzyć. Poważny pan z teczką, w garniturze. Do Messiego na pewno było mu daleko. Ale nieważne. Ważne jest to, że rodzice zawsze tak marudzili. Ba! Marudzili, jakby sami byli dziećmi, a to ja przecież jestem w rodzinie najmłodszy. Poza tym to, że oni w dzieciństwie nie mieli komputerów i nie mogli grać, nie znaczy, że ja mam robić tak samo. Co oni widzą magicznego w tym dworze? No powiedzcie mi co?! Albo jest zimno, albo za ciepło. Albo pada, albo wieje. Granie w piłkę na dworze? Co w tym fajnego? Trzeba biegać, męczyć się, pocić. Pot śmierdzi! Nieraz też zdarzy się tak, że ktoś dostanie piłką w buzię, nogę, rękę, brzuch - a to boli. Widzicie - nic miłego w kopaniu piłki na dworze nie ma. W zabawie w  „chowanego"  też nie widzę dobrych stron. No bo co: siedzi się w jakiejś kryjówce i czeka, aż cię znajdą, a potem ty szukasz. Też mi coś. Strata czasu!

Rodzice nie rozumieją, że w komputerze mogę mieć nie tylko całe nasze osiedle, ale całe miasto, a nawet cały świat! Wcale  nie muszę wychodzić na dwór, żeby pogadać z Zośką z bloku obok, albo żeby bawić się z kolegami. Włączam komputer, Internet, grę, zapraszam znajomych do gry i zabawa trwa w najlepsze! Nie muszę wychodzić z domu, nie muszę się męczyć – siedzę w wygodnym krześle przed monitorem i spędzam czas ze znajomymi. Komputer jest podwórkiem dzieci w moim wieku. Nie to, co za oknem.

- Adaś! Ostatni raz ci mówię: wyłączaj ten komputer i zbieraj się, bo przecież idziesz na kilka dni do babci!

I stało się! Mój najgorszy koszmar, najstraszniejsza w świecie mojej wyobraźni wizja właśnie stawała się prawdziwa! Mam spędzić kilka dni u babci, bo rodzice wyjeżdżają na jakąś głupią konferencję! Masakra! Nie, żebym babci nie kochał! Co to, to nie! Uwielbiam ją. Jest najcudowniejszą  osobą na świecie zaraz po mamie i tacie. Problem w tym, że babcia nie ma ani komputera, ani Internetu. Ech.. gdybym miał, jak taki Marek ode mnie z klasy. Jemu rodzice kupili niedawno nowiutkiego, błyszczącego laptopa! Wszystkie najnowsze gry działają na nim bez problemu. Teraz, nawet jak Marek wyjeżdża na dzień do swojej babci na wieś, zabiera to cudeńko techniki ze sobą i może grać nawet na środku łąki. Szkoda, że ja tak nie mam. Wiele razy prosiłem rodziców, żeby kupili mi laptopa. Odpowiedź jest zawsze taka sama: Nie, bo wtedy już w ogóle nie będziemy wiedzieli, czy mamy jeszcze syna.  Dodawali też chwilę potem, że jeśli dalej będę tak długo siedział przy kompie, to wyślą mnie na miesiąc do babci „na odwyk”.

            Odwyk właśnie się zaczynał. OK. Krótki, kilkudniowy, ale zawsze. Szedłem niechętnie, ciągnąc nogę za nogą po schodach klatki schodowej bloku, w którym mieszkała babcia.

Jej mieszkanie było na czwartym piętrze. Miałem więc jeszcze trochę czasu, żeby oswoić się z myślą o tym, że przez kilkadziesiąt kolejnych godzin będę zupełnie odcięty od świata, który znam i lubię. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Gdyby jeszcze w tym bloku mieszkały jakieś dzieci w moim wieku. Ale nie. W ogóle całe osiedle, na którym mieszkała babcia, było typowym osiedlem starszych pań. Jak ja ich nie lubiłem! Jesienią i zimą wszystkie przesiadywały całymi dniami w oknach. Tato zawsze się śmiał, że takie panie, to dawna wersja autoalarmu.   Znowu, gdy przychodziła wiosna i lato, starsze panie zamieniały punkt obserwacyjny. Już nie przesiadywały w oknach. Zamieniały je na ławeczkę stojącą pod blokiem. Czy w oknach, czy na ławce, panie zawsze zajmowały się tym samym. Patrzyły kto z klatki wychodzi, kto wchodzi, kto i z czym wraca, lub kto nie sprzątnął trawnika po spacerku z psem. Czasem też zdarzało się, że kogoś zagadnęły. A jak już zobaczyły wnuka lub wnuczkę, którejś sąsiadki – nie było ratunku. Od razu zaczynało się: o jak ty wyrosłeś! A jaki ty już duży! A do której klasy teraz chodzisz? A czemu tak rzadko jesteś u babci? Mówię wam – jak na przesłuchaniu. Tylko, że gorzej. I te uśmiechy, całusy… Blee…

- Babciu, to ja. – powiedziałem zniechęconym głosem wchodząc do mieszkania. Wiedziałem, że jak zamknę drzwi od środka, rozpoczną się najgorsze dla mnie dni w tym tygodniu. Ale, jak mus, to mus. Zamknąłem za sobą drzwi i przekręciłem zamek. Zaskoczył „na dwa razy”, a metaliczny dźwięk, który temu towarzyszył, brzmiał w moich uszach, jak zatrzaskiwanie więziennych krat. Byłem uwięziony. Odcięty od świata.

- Adasiu! – pełnym radości głosem przywitała mnie babcia. – Nareszcie jesteś kochany! Nie mogłam się ciebie doczekać! Co chwila biegałam z kuchni do dużego pokoju, żeby zobaczyć która godzina, za ile będziesz. A właśnie! Kuchnia! Wejdź, rozbieraj się, siadaj. Ja lecę zerknąć na zupę.

- Zupę? Zrobiłaś szczawiową?!

- Oczywiście. Z jajkiem. Tak, jak lubisz.

- A zmieliłaś szczaw kilka razy, żeby się nie ciągnął?

- Tak Adasiu. Wymieszałam też śmietanę, żeby w zupie nie było tych białych „gródek”. Czekaj! W ogóle, przecież ja się z tobą nie przywitałam. Chodź tu do mnie szybko!

Babcia była niska. Miała jakieś 150 cm wzrostu, była chuda, ale zawsze uśmiechnięta i wesoła. Aż trudno uwierzyć, że w tak małej osobie, może mieścić się naraz tyle ciepła, serdeczności i miłości. Stała w kuchni, przy dymiącym garnku zupy, a jej zielono-szare oczy śmiały się na mój widok, zapraszając do wielkiego uścisku. Podszedłem bliżej i przytuliłem się mocno. Tak. Wiedziałem, że to są ramiona mojej babci. Żadna inna osoba tak nie pachniała. Nie pomyślcie sobie, że babcia śmierdziała! Nie! Jej ubrania po prostu zawsze delikatnie pachniały miętą. Babcia miała zwyczaj noszenia przy sobie paczki chusteczek higienicznych. Od kiedy pamiętam powtarzała, że tak robi, bo nie wie, kiedy jej z noska pocieknie. Chusteczki, o delikatnym, miętowym zapachu można było znaleźć w każdym jej ubraniu: w kożuchu, płaszczyku, sweterku, bluzce. Czasem nawet w tych wiszących wciąż w szafie.

- Jak ty urosłeś! – mówiła ze zdziwieniem w głosie, nie przerywając uścisku. – Rośniesz, jak na drożdżach. Jak tak dalej pójdzie, to będę cię zapraszała, żebyś wymieniał mi żarówki! – roześmialiśmy się oboje.

- Przestań babciu! Wcale nie urosłem.

- Urosłeś, urosłeś! Chociaż znając ciebie, to nawet w lustro nie patrzysz, bo siedzisz ciągle przed tym…

- Komputerem. – dokończyłem.

- Właśnie! Przed komputerem. Zlituj się dziecko! Oczy popsujesz!

- Już to dziś słyszałem i słyszę prawie codziennie.

- Nie gniewaj się na starą babcię. Ja po prostu martwię się o ciebie. Jakie będziesz miał na stare lata wspomnienia z dzieciństwa? Cztery ściany domu, krzesło i monitor? Dobrze, że tutaj od tego odpoczniesz.

- Co w tym dobrego? – zapytałem zrezygnowany siadając na krześle przy stole. – Będę teraz tylko jadł, pił, leżał i się nudził, aż do wieczora. A potem pójdę spać. I od rana to samo. Nic w tym dobrego! W komputerze, znaczy w Internecie, jest wszystko! Muzyka, filmy, gry znajomi. Jedno kliknięcie i mogę się dowiedzieć wszystkiego, czego chcę.

- Oj Adasiu, Adasiu… - babcia spojrzała się na mnie z uśmiechem. – Widzę, że jednak nie dowiesz się wszystkiego z tego komputera. Poczekaj, wyłączę zupę i zaraz coś ci opowiem.

Jak powiedziała, tak i zrobiła. Wyłączyła gaz pod garnkiem zupy, odwiesiła fartuch kuchenny, wytarła ręce, usiadła przy mnie i zaczęła mówić.

- Więc wydaje ci się, mój drogi, że komputer to cały świat, tak?

- Jasne!

- A powiedz, czy myślałeś kiedyś, jak ktoś wpadł na pomysł stworzenia komputera? – pytanie babci mnie zaskoczyło.

- Szczerze? Nie, nigdy.

- Widzisz! Powiedzmy sobie teraz prostą rzecz: przed komputerem, nie było komputerów, prawda?

- No tak. To jasne. – słuchałem babci z coraz większą ciekawością.

- Więc jakiś człowiek musiał najpierw wymyślić sobie komputer w głowie, a potem dopiero go zrobić.

- Zgadza się.

- Musiał więc użyć swojej wyobraźni. – kontynuowała pasjonującą opowieść babunia. – Ale żeby wymyślić takie urządzenie, musiał się wzorować na czymś, ze świata, który miał dookoła.

- No taak… - przytaknąłem nieśmiało. - …ale o co ci chodzi?

- O to, drogi Adasiu, że niczego, nawet twojego ukochanego komputera, nie byłoby, gdyby człowiek nie obserwował świata za oknem i w czasie tych obserwacji nie uruchamiał swojej wyobraźni.

- No nie wiem. A możesz dać inny przykład?

- Tak. – roześmiała się babcia. – całe mnóstwo! Od zawsze świat, który nas otacza był przyczyną niesamowitych odkryć i wynalazków. Przyroda, ludzie i przedmioty, które widujesz na co dzień, kryją w sobie znacznie większą moc, niż ci się zdaje. Musisz tylko wysilić wyobraźnię. Wiesz, kim był Kopernik?

- Tak. To ten od gwiazd.

- Słynny na cały świat polski astronom. Wszystko, co dziś wiemy o gwiazdach opiera się na jego odkryciach. I pomyśleć, że nie mielibyśmy tej wiedzy, gdyby nie zwykła łyżka i odrobina wyobraźni Kopernika. A było to tak.

            Było piękne, słoneczne, niedzielne popołudnie. Mały Mikołaj Kopernik krzątał się niecierpliwie po małej, wąskiej kuchni, jakby na coś czekał. To zaglądał w garnki, to znów uderzał łyżką o łyżkę lub wystukiwał na blacie kuchennego stołu dziwne melodie.

- Mamo! Mamo! Kiedy będzie obiad? Nie mogę się już doczekać! – pytał.

- Mikołaju, uspokój się. Obiad będzie za jakieś piętnaście minut. Usiądź spokojnie i czekaj, albo idź się pobaw na dwór, bo ja już nie mogę z tobą wytrzymać! Chodzisz z kąta w kąt od pół godziny i marudzisz i stukasz. Nie mam jak się skupić na gotowaniu.

- Dobrze. – powiedział Kopernik. – Pójdę na dwór, ale czy zawołasz mnie, jak obiad będzie gotowy?

- Tak synku, zawołam.

- A mogę jeszcze wziąć ze sobą na podwórko tę dziwną łyżkę, z dziurkami? – zapytał wskazując na chochelkę, która miała dziurki, jak ser szwajcarski.

- A po co ci ona? Ale, jeśli chcesz, to bierz.

Uradowany Mikołaj pochwycił dziwną „łyżkę” i pędem wybiegł z domu.

Czerwone cegły toruńskich kamienic skąpane w letnim słońcu, przypominały rozgrzane do czerwoności węgle. Nawet człowiek o średnio rozwiniętej fantazji, patrząc na te ogromne budynki, mógł  bez problemu wyobrazić sobie, jak wielki trud wkładają kamienice w to, aby w takim upale po prostu stać. Nie mogą skryć się w cień, nie mogą pochylić do żywo zielonego trawnika, by ten, ruszony delikatnym podmuchem wiatru dał gorącym cegłom chwilę przyjemnego wytchnienia. Istotnie, słońce tego dnia paliło niesamowicie!

            Młody Kopernik wybiegł szybko przed blok. Nie myśląc wiele rozsiadł się na trawniku przy domu, położył dziurkowaną chochlę obok siebie, zerwał źdźbło trawy i pogryzając je delikatnie rozmyślał, co by tu do obiadu jeszcze zrobić. Gdy tak sobie siedział, rozglądając się za pomysłem na kolejną zabawę, zaczepił go promyczek letniego słoneczka. Odbił się błyskiem od srebrnej powierzchni chochli i trafił Mikołaja prosto w oko! Młody Kopernik wcale się z tego powodu nie zdenerwował. Wręcz odwrotnie. Psotna zabawa słoneczka z chochlą bardzo spodobała się chłopcu. Mieniący się w słońcu przyrząd kuchenny wyglądał, jakby zrobiony był ze złota! Iskrzył się, świecił i rozbłyskiwał na wszystkie strony świata! Chłopiec zainteresowany widokiem chwycił tę niesamowitą łyżkę, uniósł na wysokość swoich oczu tak, by promienie słoneczne delikatnie przechodziły przez łyżeczkowe dziurki. Niby nic specjalnego, prawda? A jednak nie!  „Widzę gwiazdy! Mam własne gwiazdy" - pomyślał mały Kopernik.  „Jakie one są piękne! Mogę je obracać, gasić, zapalać i znów gasić i znów sprawić, że rozbłysną jasno i ogniście!".

Chłopiec był tak uradowany ze swojego odkrycia, że natychmiast pobiegł i podzielił się wynikami swojej obserwacji z mamą. Wpadł do domu, jakby goniło go stado głodnych psów i od samego progu żywo zaczął:

- Mamo! Mamo! Zrobiłem gwiazdy! Mam swoje gwiazdy! Są takie piękne! Mówię ci! Chodź, pokaże ci!  - Pani Kopernik uśmiechnęła się tylko, a uśmiech ten krył w sobie zrozumienie dla dziecięcej naiwności syna.

- Oj Mikołaju, Mikołaju. Co ty pleciesz? Gwiazdy? W dzień? Siadaj już lepiej do stołu, bo obiad całkiem ci wystygnie.

- Ale mamo... - nadal żywo tłumaczył Kopernik chcąc przekonać mamę. - Ja naprawdę widziałem te gwiazdy. Były takie piękne! Szkoda, że wiemy tak mało o niebie. Zobaczysz, obiecuję ci, że kiedyś odkryje wszystkie tajemnice nieba i gwiazd! - powiedział dumnie chłopiec z powagą w głosie.

- Dobrze mój astronomie. - uśmiechnęła się mama. - Ale najpierw zjedz obiad.

 

            - I tak to wszystko się zaczęło mój drogi wnuczku. Dziś, Mikołaj Kopernik jest znany i szanowany na całym świecie. To dzięki niemu wiemy, że nasza planeta - Ziemia - kręci się wokół Słońca, a nie odwrotnie. Pomyśl sobie, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby mały Kopernik nie był ciekawy świata, nie używałby wyobraźni do obserwacji i nie wychodził na dwór.

Przez chwilę siedziałem nie mówiąc nic. Opowieść babci, chociaż trochę dziwna i pewnie nieprawdziwa, zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie mogłem jednak pokazać babci, że ta wydumana historyjka poruszyła moją wyobraźnię. Co ona sobie wtedy o mnie pomyśli? Że jestem głupi dzieciak i dałem się nabrać na pierwszą, lepszą bajeczkę. O nie! Nie dam się! Zrobiłem poważną minę i takim samym tonem odpowiedziałem.

- Phi! Też mi coś! Chłopak wyszedł na dwór z łyżką i już wielki z niego naukowiec! Daj spokój babciu. Nie dam się nabrać.

- Ależ Adasiu. - pogłaskała mnie po głowie babcia, uśmiechając się radośnie. - Nie chcę cię na nic nabierać. Chcę, żebyś coś zrozumiał.

- Ale co? Teraz te wszystkie gwiazdy mogę sobie oglądać w Internecie.

- Dobrze no. Pamiętaj jednak, że gdyby nie Kopernik, to nie mógłbyś być może oglądać tych gwiazd w swoim komputerze.

- E tam! Jak nie on, to kto inny, by to wszystko odkrył. - odpowiedziałem stanowczo nie dając babci przewagi w rozmowie.

- Gdyby tak wszyscy nic nie robili, tylko czekali, aż inni to zrobią, to świat do niczego by nie doszedł. Ba! Miałbyś może nawet innego tatę. Albo w ogóle by cię na świecie nie było. Tak nie można kochany. Każdy z nas powinien zrobić to, co może, by świat był lepszym miejscem i byśmy o tym świecie wiedzieli więcej.

- To co ja mam zrobić? - zapytałem zrezygnowany czując, że nie tylko babcia i rodzice, ale cały świat liczy, że coś odkryję.

- Wyjdź po kolacji na dwór i pobaw się w Kopernika. Może znajdziesz coś, co będzie początkiem wielkiego odkrycia.

- Co mam znaleźć?! - dopytywałem coraz bardziej nerwowo. - Wszystko już jest w Internecie.

- Znajdź coś, czego w tym Internecie nie ma. To bardzo wielkie wyzwanie, ale wierzę Adasiu, że dasz radę. W końcu jesteś moim wnuczkiem. Kto, jeśli nie ty?

- Kopernik... - odpowiedziałem sucho i poszedłem z obrażoną miną do drugiego pokoju.

            Wieczorem, tuż po kolacji stwierdziłem, że jednak spróbuję znaleźć w tym dziwnym świecie za oknem czegoś, czego nie ma w Internecie. Byłem przekonany, że oczywiście to się nie uda. Mimo wszystko chciałem spróbować, by udowodnić babci, że mam rację. Ubrałem się i wyszedłem z domu, żeby bawić się w Kopernika.

            Wąskie, osiedlowe uliczki dużego miasta nie miały w sobie nic ciekawego. Szare, nijakie budynki otaczały asfaltowe dróżki i nie mniej szare chodniki. Nawet  wieczorne słońce nie dodawało tym widokom radości. Ludzie mijali się, co chwilę, jak mrówki. Jedni coś mówili do drugich, jeszcze inni szli w milczeniu, a wszystko to było tłem dla głośnych figli dzieci na placach zabaw.  „Też mi coś!". - pomyślałem.  „Nic ciekawego tu nie ma. Nuda, jak flaki z olejem...". Zniechęcony nieudanymi poszukiwaniami usiadłem na ławce i przyglądałem się przechodzącym ludziom.

Starsza pani wyprowadzała na spacer małego pieska, pan niósł gdzieś dwie reklamówki pełne zakupów, a dwaj trochę starsi ode mnie chłopcy, majsterkowali coś przy drzwiach od śmietnika. Wszystko to było do bólu zwykłe i nudne. Już chciałem wracać do domu, by zwycięsko powiedzieć babci, że w Internecie wszystko jest, kiedy nagle do mojego nosa dotarł słodki, przyjemny zapach Maciejki, która rosła na balkonie jednego z parterowych mieszkań. Zapach, niby zwykły przecież, przywołał w mojej wyobraźni wspomnienia z czasów, kiedy to tata uczył mnie jeździć rowerem. Tu. Przed tym blokiem. Jeździłem, a raczej niezgrabnie próbowałem utrzymać równowagę na rowerze. Tu - na tym chodniku. Ile było przy tym bólu, ile obdrapanych łokci i kolan! A ile śmiechu! Wspomnienie, które normalnie nie przyszłoby mi do głowy, teraz, dzięki zwykłemu zapachowi wróciło... Barwne, kolorowe, wyraźne, żywe.

- To jest to! - pomyślałem pstrykając z radości palcem. - Tego nie ma ani w komputerze, ani w Internecie. Nie ma przyjemnego zapachu, dotyku, muśnięcia wiatru, które pobudzają wyobraźnię! Są tylko obrazy. Zdjęcia, filmy. Albo nawet dźwięki. Nie ma jednak dowodu na to, że świat wokoło żyje. Że ja w tym świecie żyje! Wszystko jest martwe. I nawet jeśli piękne, to tylko cyfrowe i elektroniczne. Wszystko można usunąć, albo skasować.  Poza tym, wiem, jakie filmiki, czy zdjęcia mam na komputerze. Dlatego wspomnienia, które one powodują, nie są już dla mnie miłym zaskoczeniem. Obejrzane setny raz stają się zwykle i nudne. Odbierają magię przeszłości. A na dworze? Dwór i świat, to jedna, wielka, nieskończona i nieodkryta skarbnica wspomnień. Nigdy nie wiesz kiedy i jakie wspomnienie cię dopadnie. Może powiew wiatru przypomni lato nad morzem, może śpiew ptaków nasunie na myśl biwak z ubiegłego roku, a może krople deszczu stukające o szybę przypomną ferie na Mazurach. Wszystko zależy od tego, czy będziemy chcieli odnaleźć wspomnienia. Resztę zrobi za nas świat!

            Dumny ze swojego odkrycia popędziłem do babci.

- Babciu! Babciu! Już wiem, czego nie ma w Internecie! Czegoś, co przywołuje żywe i nieskończone wspomnienia. - Babunia uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Brawo Adasiu! Teraz, gdy już to wiesz, musisz coś z tym zrobić. Pytanie brzmi: co?

- Będę zbierał wspomnienia! Będę chodził po dworze, czekał na podmuch wiatru, zapach kwiatów, na słońce i deszcz, które coś mi przypomną! Będę kolekcjonował, zapamiętywał te miłe chwile.

Kochana babcia uśmiechnęła się radośnie.

- A jak pomożesz tym dla świata? - zaśmiała się.

- Będę opisywał swoje  wspomnieniowe zdobycze i to, jak je odnalazłem, żeby inni też mogli kiedyś tak spróbować.

- Jestem z ciebie dumna Adasiu! Naprawdę, dzięki temu pomożesz światu bardzo, bardzo mocno.

            To wszystko było. Dziś Moje Drogie Dzieci jestem już starszy. Mam zmarszczki, pracę, dom, rodzinę i własne dzieci. Wciąż jednak chodzę po podwórku i zbieram,  i opisuję wspomnienia. Muszę Wam powiedzieć, że jest to zajęcie o wiele, wiele fajniejsze niż granie na komputerze. Dzięki wspomnieniom wciąż - mimo wieku - przeżywam swoje dzieciństwo i młodość za każdym razem od nowa i inaczej. Wiele rzeczy z przeszłości już opisałem. Być może wiele jeszcze opiszę. Jedno jest pewne: ta bajka, którą teraz czytacie jest wspomnieniem wnuka o cudownej babci. Co poruszyło moją wyobraźnię do tych rozmyślań? Widok dziurkowanej, dziwnej chochli w kuchni.

            Świat dookoła Nas, Moi Drodzy jest pełen piękna, pomysłów i magii. Jeśli mogę, to proszę: wyłączcie komputer i dajcie temu światu szansę. Kto wie, być może i wy go zmienicie.

 

MaciekBigos
O mnie MaciekBigos

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości